wtorek, 17 stycznia 2012

Freeterzy. Hę...? Frytki...???



Widziałam ostatnio bardzo interesujący dokument w telewizji. Tak się fantastycznie złożyło, że jego temat dotyczył młodych ludzi, problemu z ich zatrudnieniem w metropolii Tokijskiej oraz mankamentów japońskiej gospodarki, których wynikiem było swego rodzaju społeczne wykluczenie oraz bezradność Japończyków wobec problemu.

Dokument o dziwo można sobie w całości obejrzeć na YT, co gorąco polecam.




Można go także ściągnąć z Chomka.

W skrócie, dla zachęcenia:

Jak już powiedziałam, rzecz dotyczy młodych osób, które nawet pomimo ukończenia studiów wyższych, nie są w stanie znaleźć stabilnego zatrudnienia w firmach, które wybierają sobie najlepszych studentów i tylko im proponują zatrudnienie. Jeśli jesteś przeciętny, albo co gorsza masz kilka kiepskich ocen w indeksie, to zapomnij, że znajdziesz pracę. Nie od dziś znany jest nam Europejczykom, japoński wyścig szczurów od powijaków - już od najmłodszych lat rodzice zapisują swoje maluchy na zajęcia dodatkowe, co ma im ułatwić start w owym wyścigu oraz pomóc w przebiciu się na szczyt. Niestety, wiemy, że aby byli najlepsi, muszą też być najgorsi. Taka kolej rzeczy. Gdyby każdy był najlepszy, to w rezultacie każdy byłby przeciętny, prawda?

Ale do puenty.

Młodzi Japończycy muszą sobie jednak radzić, bo w końcu życie w Tokio jest kosmicznie drogie. Stąd wynalazek tzw. "freetera". Freeter, to osoba nie posiadająca stałego zatrudnienia. Freeterzy parają się pracą dorywczą, tymczasową, na niepełny etat, często gęsto są też zwyczajnie bezrobotni (różnie w życiu bywa). Są freeterzy z wyboru - tacy, którzy gardzą pracą w korporacjach i uczestniczeniem w wyścigu szczurów. Drugą grupę freeterów stanowią osoby, które zwyczajnie nie mogą znaleźć pracy (tak też bywa - wiem z autopsji).

Gdyby ktoś miał ochotę, to Wiki podaje dosyć obszerną definicję.

Bardzo krzepiący ten dokument. Japonia niby taka kolorowa, a jednak nie wszystko rysuje się w ciepłych barwach... Ja sama borykam się z problemem zatrudnienia, a że chcę się usamodzielnić i wyprowadzić na swoje, to rzucam się w wir pracy dorywczej - mogę się w pewnym sensie utożsamić z freetarmi.

Interesujące jest podejście japońskiego społeczeństwa. Nie widzą problemu i umywają ręce - według nich, freeterzy to jednostki nie potrafiące się dostosować do obecnej sytuacji na rynku pracy. 4 miliony młodych osób z dyplomami uczelni wyższych pracujących na najniższych stanowiskach, za psie pieniądze, bez pakietów socjalnych... W dodatku japońska mentalność nie do końca radzi sobie z czymś, co nam przychodzi z łatwością - demonstrowaniem społecznego niezadowolenia i domagania się zmian. Japońskie protesty i próby zwrócenia uwagi rządu oraz społeczeństwa na istniejący obecnie na dużą skalę problem spełza na niczym. Po obejrzeniu filmu nie wiedziałam w czym rzecz, po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że demonstranci nie krzyczą tylko szepczą. Szeptać demonstracyjne hasła na hałaśliwych ulicach Tokio w godzinach szczytu? To brzmi jak absurd, ale tak to właśnie wygląda.

Z kolei u nas młodzi nie demonstrują w ogóle... Każdy chyba czeka, aż kryzys minie? Każdy na to liczy, nawet ja! Każdemu pewnie wydaje się też, że protesty nic nie dadzą, no bo jak grupka młodych osób z transparentami ma odmienić polską czy jakąkolwiek inną gospodarkę?

Ogarnia mnie bezsilność. Jest mi smutno, bo utknęłam w miejscu, nie rozwijam się, nie idę na przód, tylko żyję z dnia na dzień. To frustrujące.

*Przepraszam za tę prywatę.*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz