sobota, 30 stycznia 2010

Uważaj na mężczyznę w metrze...

O co mi chodzi?
2 dni temu byłam mocno zdegustowana japońską wersją "Galerianek" w wersji super słodziutkich lolitek w podwiązkach, a dzisiaj przez przypadek przyczepił się do mnie temat pewnej japońskiej gry. Artykuł o niej zamieścił portal Facet.



Przytoczę cały tekst, bo nie jest zbyt długi:

"Zgwałciłeś? Mission complete! – Japończycy twórcami najbardziej patologicznej gry wszech czasów.

 Gusta japońskich facetów (nie tylko te seksualne) z pewnością należą do najbardziej specyficznych na świecie (to najdelikatniejsze określenie,jakie przychodzi nam do głowy). Japoński producent gier Illusion wypuścił na światowy rynek grę, w której zagustowałby bez wątpienia zwyrol pokroju napastnika Moniki Bellucci z filmu Nieodwracalne, ale dla japońskich nastolatków to chleb powszedni.

Gra „RapeLay” to kolejna z ociekających brutalnym erotyzmem propozycji koncernu obok „Battle Raper” i „Artificial Girl” – gier wykorzystujących japońskie hentai czyli animowaną pornograficzną mangę.Tym razem twórcy gry posunęli się jednak znacznie dalej – użytkownik„RapeLay” ma za zadanie osiąganie kolejnych leveli w napastowaniubezbronnych kobiet, z możliwością gwałtu zbiorowego włącznie.

Pośród licznych opcji gry gracz ma wpływ na wygląd wirtualnej ofiary,od wielkości biustu (przy którym nawet biust Pameli z czasów swej świetności jest średni) po długość spódniczki, a także ma do wyboru szczegółowe sposoby na zmuszenie ofiary do seksu – od niewinnego wietrzyku podwiewającego jej sukienkę po brutalne zdzieranie ubrań itd.

To jednak nie wszystko – gdy ofiara zachodzi w ciążę, gracz ma za zadanie zmusić ją do wykonania aborcji. Gdyby mu się to nie udało,kończy pod kołami pociągu i następuje game over. Ciekawe postawienie sprawy… o walorach edukacyjnych nie wspominając.

Sprawa jawnie kryminalnej zawartości gry wypłynęła, gdy poprzez stronę sklepu internetowego Amazon, gra zaczęła trafiać nie tylko do zamierzonej grupy docelowej czyli Japończyków, ale do brytyjskich nastolatków, wśród których zrobiła istną furorę. Po protestach użytkowników Amazon wycofał jednak grę ze swojego asortymentu,określając ją jako „niewłaściwą”.

Natomiast reakcję japońskiej firmy na działania Amazonu można uznać za hard-core rodem z wyprodukowanej przez nich gry. Według rzecznika firmy: „gra nie może stanowić żadnego problemu, ponieważ otrzymała pozytywną opinię rady etyki” .No cóż, ciekawe w takim razie, co nie przeszłoby przez jakże wyśrubowane standardy japońskiej etyki: „Seks z całą rodziną cesarską jednocześnie” ? czy może „Sam zbombarduj Hiroszimę”?

Dodajmy, że gra rozgrywa się głównie w japońskim metrze, w którym kilka lat temu wprowadzono segregację płciową w wagonach (w godzinach szczytu), bo przypadki molestowania seksualnego kobiet stłoczonych na niewielkiej przestrzeni z wracającymi z pracy mężczyznami były nagminne. (Zwłaszcza po wydaniu książki-poradnika dla mężczyzn, w którym można było znaleźć konkretne wskazówki, jak czerpać korzyści seksualne, podróżując w tłumie. Na rynku japońskim książka stała się bestsellerem i najwyraźniej jej porady Japończycy wzięli sobie do..„serca”?!)".

Mój komentarz: jestem przekonana, że nie wszyscy japońscy mężczyźni wzięli sobie te rady "do serca" i mnóstwo płci brzydkiej nie pochwala tej gry ani podręczników "Jak zmacać babę w zatłoczonym metrze". Zaszokował mnie fakt segregacji płciowej w wagonach w godzinach szczytu! Bo jeśli jest to prawda (a czasami mam wątpliwości co do prawdziwości zamieszczanych informacji przez onet i wp, które mają tylko szokować w celu przyciągnięcia szerszej publiki), to to oznacza, że to zjawisko faktycznie rozprzestrzeniło się na tyle szeroko, że władze musiały interweniować w wyniku nasilających się skarg od zmolestowanych kobiet. Mówi się, że Japonia to kraj cywilizowany, ludzie są na poziomie, a przy tym są oddani tradycji: geisze, samuraje, parzenie herbaty, itp.

Jestem zdegustowana.

czwartek, 28 stycznia 2010

Japońskie galerianki.



Wszyscy wiedzą, że japońskie nastolatki oraz kobiety w różnym wieku (z naciskiem jednak na te młodsze pokolenia...) są gotowe zabić za markowe i przez to drogie ubrania, akcesoria, dodatki, gadżety i tym podobne. Ot, taka żeńska wersja konsumpcjonizmu wymyślona i rozwijana przez próżność kobiet.

"[...] Początek ery lolitek datuje się na lata 70-te. Jednak boom na opłacane randki oraz kulturę „kawaii” przyniosły lata 80-te. Wtedy to zaczęto zarabiać na konsumpcyjnym stylu życia słodkich dziewczynek. Narodziła się również gwiazda muzyki pop – Matsuda Seiko, która chichocząc i stymulując głos, czyniła go dziecinnym i tak zyskała niezwykłą popularność, stając się idolką, prekursorką, a w końcu ikoną dla wszystkich dziewcząt, chcących być „kawaii”. Niestety, spowolnienie gospodarcze lat 80-tych, doprowadziło do spadku zarobków rodziców. Przyzwyczajone do wystawnego stylu życia córki, ze względu na zakaz podjęcia pracy dorywczej, zaczęły szukać innych źródeł dochodów...

W roku 1999 japoński rząd wprowadził zakaz kontaktów seksualnych z osobami poniżej 18-tego roku życia. Jednak przepis jest zbyt trudny do egzekwowania, a zjawisko „Lolicon” (od angielskiego określenia „lolita complex”) stało się już popularnym i opłacalnym biznesem. Zarabiają na nim nie tylko japońskei nastolatki, ale również wydawcy erotycznej mangi i producenci białych, damskich majteczek „z zapachem”..."


Jest to tylko fragment artykułu, który znalazłam na Papilocie. Całość znaleźć można TUTAJ.


Jedyne co mogę dodać, że absolutnie nie rozumiem jak można się prostytuować tylko dla jakiejś drogiej kiecki czy butów. Ja rozumiem prostytucję kobiet w Nigerii, gdzie taki sposób utrzymywania się w rodzinie pozbawionych mężczyzn jest najwyższą koniecznością. Od pokoleń ciałem zarabiają na chleb nie mając cienia nadziei na lepsze perspektywy czy jakąkolwiek zmianę na lepsze. Ale prostytucja w celu zaspokojenia swojej własnej wychodowanej i nieskrywanej próżności...?

******

No, dosyć pogadanek etycznych. Korzystając z faktu, że tu jestem (bo wiadomą rzeczą jest, że częściej mnie nie ma niż jestem) chciałabym podkreślić pewne fakty, które nieco mnie drażnią wśród blogerów, którzy przypadkiem się tu znajdą.

    * Nie wymieniam się linkami. Zazwyczaj. Jeśli do tego dojdzie to blog musi mi się naprawdę wydać wyjątkowy i przedstawiać jakąś wartość merytoryczną. Nawet jeśli od uaktualnienia minęło sporo czasu (np. dwa blogi o Gazette.). Na żadnej reklamie mi nie zależy. Jeśli ktoś chce mieć mnie w linkach to super, ale proszę brać pod uwagę, że zakładanie iż ja zrobię to samo w ramach podziękowań jest poniekąd bezczelne.
    * Nie informuję nikogo o nowych postach na moim blogu. Nie mam na to czasu, ochoty i mogę tu przytoczyć całą masę przyczyn zaszufladkowanych do "KATEGORYCZNE NIE". Lubisz mój blog to go odwiedzaj regularnie.
    * BLOG PISZĘ DLA SIEBIE, NIE DLA INNYCH - jak donosi rubryka "o autorce". Jeśli chcesz być moim czytelnikiem to proszę bardzo, chętnie się wdam w każdą pogawędkę, dyskusję, ba! pokłócę się nawet od czasu do czasu, ale na litość boską proszę mnie nie zmuszać do jakichkolwiek rewanżów, bo to bardzo dziecinne podejście.

ad perpetuam rei memoriam

czwartek, 21 stycznia 2010

Marny studencki żywot.

Jestem w trakcie sesji, więc jako że mój mózg jest w ciężkim stanie kategorycznie odmawiam ponoszenia odpowiedzialności za ten post. I nie wiedzieć czemu powyższe zdjęcie wprawia mnie w dobry humor.






(zdjęcie przedstawia Putina rozkładanego na łopatki przez jakiegoś Japończyka...)

A tak poważnie to w związku z sesją chciałam trochę przybliżyć studia związane z Japonią.

PRIMO

Znalazłam bardzie interesujący wywiad z dr Bożeną Sieradzką-Baziur (językoznawcą, wykładowcą języka polskiego na Tokijskim Uniwersytecie Języków Obcych (TUFS) ).

Renata Mitsui: Jak to się stało, że przyjechałaś do Japonii?


Bożena Sieradzka Baziur: To nie stało się tak nagle. W  latach 90. zaczęłam pracować jako nauczyciel języka polskiego jako obcego i wtedy zaczęłam uczyć też studentów japońskich. Dzięki jednej ze studentek,pani Chie Yamane  poznałam  profesora TUFS, pana Sekiguchi Tokimasa, zktórym potem przez kilka lat kontaktowałam się w sprawie uczenia japońskich studentów. On zaprosił mnie tutaj do pracy na dwuletni kontrakt, z chęcią przyjęłam tę propozycję. Polonistyka na tym uniwersytecie funkcjonuje już od dziesięciu lat, a ja jestem pierwszym nauczycielem z Polski zatrudnionym na pełnym etacie na tej uczelni.

Masz dużedoświadczenie w nauczaniu studentów zagranicznych języka polskiego.Czym charakteryzują się studenci japońscy w porównaniu ze studentamiinnych nacji?

Zwykle w Krakowie spotykam się z grupami mieszanymi. Przeważają Amerykanie, ale są też przedstawiciele wielu innych krajów. Nie wydaje mi się, żeby Japończycy byli grupą, która się jakoś szczególnie wyróżnia. Z pewnością są oni bardzo skoncentrowani na nauce, język pisany ma dla nich duże znaczenie, pilnie (choć naturalnie nie wszyscy) piszą zadania domowe, bardzo szybko uczą się na pamięć nawet długich dialogów. 


Czy ta opinia potwierdziła się tu, w Japonii?

Tak. Bardzo przyjemnie uczy się Japończyków, z tego powodu, że są skupieni na tym, co robią.  Uczyłam w ciągu dwóch lat pracy dość sporą grupę studentów, w tym roku akademickim 2003/2004 mam 23 studentów na pierwszym roku, 20 na drugim roku, 22 na trzecim, a 4 osoby są na studiach doktoranckich pierwszego poziomu tzn. przygotowują pracę magisterską.  W poprzednim roku akademickim ta ilość moich studentów była porównywalna. Kiedy pracuję z japońską grupą, to [...]

Całość wywiadu znajdziecie na ww.gazeta.jp a dokładnie TUTAJ. Man nadzieję, że się spodoba!

SECUNDO

Wracając do naszego rodzimego padołu chciałam też dowiedzieć się czego uczą się studenci Kultury Japonii. TUTAJ możecie sobie obejrzeć plan zajęć na semestr zimowy w roku akademickim 2009/2010. Jako że jestem studentką UW chciałam się dowiedzieć w jaki sposób moja uczelnia wybiera swoich studentów. Niestety uczelnia moja podaje tylko i wyłącznie godziny dyżurów iluś tam profesorów, do których trzeba się kopsnąć i dowiedzieć wszystkiego osobiście. Chujnia z grzybnią!

TERTIO



czyli o Rie Fu słow parę. Bardzo spodobała mi się jej piosenka "Life is like a boat" - bezbłędnie koi moje skołatane nerwy podczas sesji!

No i to wsio co mam do powiedzenia. Czas na English final test!

niedziela, 3 stycznia 2010

(O)Shogatsu, czyli Nowy Rok w Japonii.



Szczerze się przyznam, że wcześniej jakoś nie zainteresowałam sie tym jak Japończycy obchodzą Nowy Rok. Znalazłam na japonia.org (patrz: linki na dole strony) bardzo fajny artykuł autorstwa pana Grzegorza Wąsowskiego:

"Noworoczne obchody Japończyków różnią się zgoła od naszych. Nowy Rok zajmuje pierwsze miejsce w kanonie świąt japońskich. Większość firm i sklepów jest zamknięta w okresie od 1 do 3 stycznia. Jest to czas, który Japończycy spędzają z rodziną i swoimi najbliższymi.

Każdy nowy rok traktowany jest jako odrodzenie, nowy start – dlatego też wszystko należy zakończyć przed upływem starego roku i odpowiednio przygotować się na nadchodzące „przebudzenie”. Pod koniec roku organizowane są przyjęcia „Bonenkai”. Mają one za zadanie wymazanie wszystkich nieprzyjemnych wspomnień, związanych z mijającym rokiem i wejście w nowy rok z pogodnym nastawieniem, świeżą głową i „czystym sumieniem”. Według tradycji shintoistycznej kami przekracza próg domostwa w dzień Nowego Roku. Zanim jednak Japończycy zaczną noworoczne obchody czeka ich długie i gruntowne sprzątanie i zakupy. Domy przystrajane są „kodomatsu” – dekoracjami wykonanymi z bambusa i sosny. Ustawiane są one po obu stronach wejścia do domu, co chronić ma domostwo przed wtargnięciem zła i nieczystości.

Wieczór Nowego Roku znany jest pod nazwą „Omisoka”. Przygotowywane są specjalne noworoczne potrawy – „Osechi-ryori”. Każde danie niesie ukryte w sobie życzenie – szczęścia, płodności, dobrych zbiorów, długiego życia itp. Tradycyjnie wszystkie potrawy przygotowywane były w domach – obecnie coraz częściej Japończycy kupują gotowe dania w supermarketach. W różnych regionach spożywane są inne dania noworoczne. Do najczęściej spotykanych i najbardziej popularnych należą: Ebi-no-saka-mushi, Date-maki, Kobu-maki, Kurikinton, Kuro-mame, Kinpira Gobo, Tazukuri, Namasu, Nimono, Kazunoko, Tai-no-shio-yaki. O północy rozpoczyna się Joya-no-kane – bicie dzwonów z pobliskich świątyń buddyjskich (108 uderzeń). Wielu Japończyków udaje się z pierwszą wizytą - Hatsu Mohde do świątyń – shintoistycznych i buddyjskich, aby zanieść prośby o opiekę nad domem i rodziną, pomyślny rok i zdrowie. Największe świątynie, takie jak Meiji Jingu, Kawasaki Daishi czy Naritasan Shinshoji odwiedza kilka milionów ludzi.

Nadal popularnym zwyczajem w Japonii jest wysyłanie noworocznych kartek do krewnych, przyjaciół, współpracowników czy klientów. Jedna osoba wysyła często grubo ponad 50 kartek. Mają one specjalny stempel doręczenia 1. stycznia. Ponieważ poczta nie jest w stanie dostarczyć takiej ilości kartek, stwarza studentom możliwość dorobienia i zatrudnia ich jako „noworocznych listonoszy”.

Nowy Rok – to okres wyczekiwany przez dzieci - otrzymują one otoshidama - prezenty w postaci pieniędzy od rodziców i rodziny. Okres Nowego Roku tradycyjnie zawiera szereg zabaw, takich jak grę w rodzaj japońskiego badmintona (hanetsuki), puszczanie latawców (takoage) czy grę w karty (karuta). Dziś jednak widok dzieci bawiących się w tradycyjne noworoczne gry i zabawy należy do rzadkości. Większość dzieci preferuje spędzanie czasu przed komputerem. Nowym zwyczajem stało się również rodzinne oglądnie programu muzycznego Kohaku uta gassen emitowanego przez NHK, z udziałem największych gwiazd minionego roku.

Obecnie coraz częściej zaobserwować można odejście od tradycji noworocznych. Wielu Japończyków decyduje się na wyjazd zagraniczny, spędzenie Nowego Roku na nartach, czy też dołączają do coraz liczniejszej masy „kultywujących” neshogatsu – czyli przesypianie Nowego Roku." 


akemashite omedeto gozaimasu!
(czyli szczęśliwego Nowego... Jorku!)